W dniu zakupu...
Każdy, kto chciałby zdecydować się na podróżowanie po świecie busem musi mieć świadomość, że zakup samochodu to dopiero początek drogi. Oczywiście, jeśli ktoś ma na dość opasły portfel to może sobie kupić fabrycznego kampervana, których na rynku jest pokaźny wybór. Można w ten sposób zaoszczędzić czas i energię ale nie pieniądze.
Posiadając jednak smykałkę do majsterkowania, trochę czasu i internetowe inspiracje, można za o wiele mniejsze pieniądze stworzyć dom na kółkach szyty na miarę. Tzn. na miarę swoich potrzeb i budżetu. Jako że lubię grzebać przy naszym samochodzie i przyjemność sprawia mi testowanie nowych, własnoręcznie stworzonych rozwiązań to opcja DIY okazała się dla mnie doskonała. Oprócz przyjemności majsterkowania miała jeszcze jedną zaletę: pozwoliła nam rozciągnąć w czasie wydawanie na samochód bambilionów monet.
Kupując naszego busa kierowaliśmy się przede wszystkim ceną, dostępnością części, oraz możliwością wykorzystania na co dzień. Nie stać nas było na posiadanie i opłacanie samochodu, który używany byłby kilka razy w roku a poza tym okresem stałby pod domem i rdzewiał. W sumie nie pamiętam żebym przed zakupem brał pod uwagę marki inne niż Volkswagen. Niemiecki producent ze swoją serią vanów poczynając od T1 a kończąc na T6 zdecydowanie zapisał się w historii motoryzacji i moto-turystyki. Całe rzesze turystów podbijały i nadal podbijają świat samochodami tej marki a zdjęcia młodych ludzi w Volkswagen'ach stale zalewają internet. I chyba to właśnie mnie przekonało, też chciałem mieć takie zdjęcia:).
Przez chwile rozważałem zakup T3, no bo któż nie chciałby zwiedzać świata klasycznym ogórkiem. Jednakże ja mechanikiem nie jestem a zakup 30-letniego ogórasa prawdopodobnie skazuje właściciela na ciągłe grzebanie i usuwanie usterek. Z resztą do takiej roboty należałoby mieć jakiś garaż, warsztat czy chociaż wiatę, żeby podczas zabawy w mechanika na łeb nie kapało. Ja niestety nic takiego nie posiadam wiec założyłem, że kupując młodszego następcę modelu T3, uchronię się przed wiecznymi naprawami. Dodatkowo „prędkość przelotowa” takiej 30latki już nie przystaje do obecnych standardów na drogach i mimo, że tu w ogóle nie chodzi o prędkość to czasami przydaje się możliwość wyprzedzania lub po prostu przemieszczania się z prędkością większą niż 90 km/h.
Uwzględniając powyższe wybór padł na VW T4 w model Multivan. Dzięki naszemu przyjacielowi Tomaszowi, poszukiwania nie były długie i ograniczyły się do obejrzenia jedynie dwóch egzemplarzy. Pierwszy z nich na zdjęciach wyglądał o niebo lepiej niż w realu, ale z racji tego, że nie kosztował wiele trzeba było go obejrzeć dokładniej. Niestety podczas oględzin szereg rzeczy wskazywało, na co najmniej nie najlepszy stan techniczny i mimo korzystnej ceny usterki były nie do zaakceptowania. Najpierw przy próbie otwarcia, boczne drzwi wypadły z prowadnic w taki sposób, że z drzwi przesuwnych zrobiły się uchylne. Oczywiście sprzedawca szybko wytłumaczył, że wystarczy wymienić rolkę i wszystko będzie TIP TOP. Chwilę później wyrwałem drabinkę, w którą wyposażona była tylna klapa, ale tego właściciel na szczęście nie zaważył. Następnie, gdy ocenialiśmy bardzo brudne wnętrze przedziału pasażerskiego, próbując rozłożyć kanapę urwałem służącą do tego klamkę. Ten niekorzystny dla sprzedawcy splot wypadków spowodował, że mimo propozycji typu: „A chu… niech stracę, puszcze go wam za 13 tys.” odjechaliśmy do domu w kiepskim nastroju. Podczas drogi powrotnej wspólnie zastanawialiśmy się czy wszystkie T4 w tym przedziale cenowym będą w takim stanie.
Tydzień po tym niefartownym wydarzeniu pojechaliśmy z Tomaszem oglądać kolejna T-czworkę. Tym razem było lepiej. Samochód miał zadbane wnętrze, podczas oględzin nic nie odpadło, a jazda próbna wypadła bardzo korzystnie. Samochód palił na dotyk, silnik pracował równo i jedynie ślady rudej na podwoziu i nadkolach wskazywały, że auto ma już swój wiek. Niepokojący był również nieznany stukot dochodzący z komory silnika. Handlarz w swojej uczciwości przyznał, że to pompa podciśnienia się kończy i będzie wymagała wymiany.
Wróciliśmy do domu w zdecydowanie lepszych niż poprzednio nastrojach, tylko po to, aby dwa dni później wrócić i kupić naszego busa.
Zostawiłem handlarzowi 15 tys zł w zamian dostając samochód na niemieckich blachach garść holenderskich dokumentów i umowę kupna spisaną z niemieckim komisem. Z takim zestawem glejtów w wątpliwy sposób potwierdzający to że, to ja jestem właścicielem ruszyliśmy w drogę powrotną. Kilkadziesiąt kilometrów dzielących mnie od domu pokonałem na lewych blachach w mieszanym nastroju nerwów i zadowolenia. Tak przepisowo nie jechałem później nawet w Norwegii. Na miejscu przywitała nas Marta, po czym rozsiadając się we wnętrzu pielęgnując tym samym staropolską tradycję rozpoczęliśmy opijanie nowego nabytku.
Biorąc pod uwagę to że opisana historia wydarzyła się w czerwcu 2014, wygląda na to że opijanie zostało wykonane prawidłowo bo od tego czasu przejechaliśmy wspólnie 90 tys km, praktycznie bez awarii. (oprócz jednego małego incydentu w Słowenii o którym może kiedyś wspomnę przy okazji warsztatów samochodowych które należy omijać)
Tak jak napisałem wcześniej to był dopiero początek. Od momentu zakupu powiększyła nam się rodzina i zaczęło się przerabianie busa tak aby podróżowanie i nocowanie w nim było jak najbardziej komfortowe. Etap dokonywania modyfikacji przerodził się w stan chroniczny i szczerze mówiąc mam nadzieje, że tak zostanie bo ja porostu to lubię:)
Posiadając jednak smykałkę do majsterkowania, trochę czasu i internetowe inspiracje, można za o wiele mniejsze pieniądze stworzyć dom na kółkach szyty na miarę. Tzn. na miarę swoich potrzeb i budżetu. Jako że lubię grzebać przy naszym samochodzie i przyjemność sprawia mi testowanie nowych, własnoręcznie stworzonych rozwiązań to opcja DIY okazała się dla mnie doskonała. Oprócz przyjemności majsterkowania miała jeszcze jedną zaletę: pozwoliła nam rozciągnąć w czasie wydawanie na samochód bambilionów monet.
Kupując naszego busa kierowaliśmy się przede wszystkim ceną, dostępnością części, oraz możliwością wykorzystania na co dzień. Nie stać nas było na posiadanie i opłacanie samochodu, który używany byłby kilka razy w roku a poza tym okresem stałby pod domem i rdzewiał. W sumie nie pamiętam żebym przed zakupem brał pod uwagę marki inne niż Volkswagen. Niemiecki producent ze swoją serią vanów poczynając od T1 a kończąc na T6 zdecydowanie zapisał się w historii motoryzacji i moto-turystyki. Całe rzesze turystów podbijały i nadal podbijają świat samochodami tej marki a zdjęcia młodych ludzi w Volkswagen'ach stale zalewają internet. I chyba to właśnie mnie przekonało, też chciałem mieć takie zdjęcia:).
Przez chwile rozważałem zakup T3, no bo któż nie chciałby zwiedzać świata klasycznym ogórkiem. Jednakże ja mechanikiem nie jestem a zakup 30-letniego ogórasa prawdopodobnie skazuje właściciela na ciągłe grzebanie i usuwanie usterek. Z resztą do takiej roboty należałoby mieć jakiś garaż, warsztat czy chociaż wiatę, żeby podczas zabawy w mechanika na łeb nie kapało. Ja niestety nic takiego nie posiadam wiec założyłem, że kupując młodszego następcę modelu T3, uchronię się przed wiecznymi naprawami. Dodatkowo „prędkość przelotowa” takiej 30latki już nie przystaje do obecnych standardów na drogach i mimo, że tu w ogóle nie chodzi o prędkość to czasami przydaje się możliwość wyprzedzania lub po prostu przemieszczania się z prędkością większą niż 90 km/h.
Chyba najwcześniejsze zdjęcie busa jakie mamy. Zrobione w dniu zakupu. |
Uwzględniając powyższe wybór padł na VW T4 w model Multivan. Dzięki naszemu przyjacielowi Tomaszowi, poszukiwania nie były długie i ograniczyły się do obejrzenia jedynie dwóch egzemplarzy. Pierwszy z nich na zdjęciach wyglądał o niebo lepiej niż w realu, ale z racji tego, że nie kosztował wiele trzeba było go obejrzeć dokładniej. Niestety podczas oględzin szereg rzeczy wskazywało, na co najmniej nie najlepszy stan techniczny i mimo korzystnej ceny usterki były nie do zaakceptowania. Najpierw przy próbie otwarcia, boczne drzwi wypadły z prowadnic w taki sposób, że z drzwi przesuwnych zrobiły się uchylne. Oczywiście sprzedawca szybko wytłumaczył, że wystarczy wymienić rolkę i wszystko będzie TIP TOP. Chwilę później wyrwałem drabinkę, w którą wyposażona była tylna klapa, ale tego właściciel na szczęście nie zaważył. Następnie, gdy ocenialiśmy bardzo brudne wnętrze przedziału pasażerskiego, próbując rozłożyć kanapę urwałem służącą do tego klamkę. Ten niekorzystny dla sprzedawcy splot wypadków spowodował, że mimo propozycji typu: „A chu… niech stracę, puszcze go wam za 13 tys.” odjechaliśmy do domu w kiepskim nastroju. Podczas drogi powrotnej wspólnie zastanawialiśmy się czy wszystkie T4 w tym przedziale cenowym będą w takim stanie.
Wróciliśmy do domu w zdecydowanie lepszych niż poprzednio nastrojach, tylko po to, aby dwa dni później wrócić i kupić naszego busa.
Pierwszy w dłuższy wakacyjny wyjazd. Białowieża 2014. |
Biorąc pod uwagę to że opisana historia wydarzyła się w czerwcu 2014, wygląda na to że opijanie zostało wykonane prawidłowo bo od tego czasu przejechaliśmy wspólnie 90 tys km, praktycznie bez awarii. (oprócz jednego małego incydentu w Słowenii o którym może kiedyś wspomnę przy okazji warsztatów samochodowych które należy omijać)
W drodze do Białowieży, jeszcze w 3 osobowym składzie. |
Tak trochę zazdroszczę Wam tego domu na kółkach...
OdpowiedzUsuńMarzenia się nie spełniają, marzenia się spełnia :)
OdpowiedzUsuńSuper :) Wasza historia z zakupem vana jest trochę podobna do naszej :D Może też ją kiedyś opiszemy w jakimś poście :) Nasz van jest podobny i ten sam rocznik tylko nie mamy ogrzewania postojowego a jedynie webasto silnika. Ponoć można to jakoś przerobić na postojowe ale trzeba się na tym znać. No i zazdroszczę, że umiesz majsterkować :) Nasz T4 jest z nami dopiero od października i już nie mogę się doczekać pierwszej poważniejszej wyprawy.
OdpowiedzUsuńJeśli chodzi o ogrzewanie postojowe to nasze również nie było fabrycznie zamontowane. Zainstalował je poprzedni właściciel, niestety jest to najbardziej nieprzewidywalna część w naszym samochodzie. Uruchamianiem steruje jakiś magiczny losowy algorytm którego przez te wszystkie lata nie udało mi się poznać:)
UsuńA może taki mały piecyk gazowy, jaki mają campery zdałby egzamin?
UsuńPiecyk gazowy mógłby zdać egzamin tylko w wypadku gdyby spaliny były wyprowadzane na zewnątrz oraz gdyby powietrze potrzebne do spalania też było doprowadzone z zewnątrz, w innym przypadku nie zasnąłbym z takim urządzeniem w środku. Dlatego suche ogrzewanie postojowe wydaje się być najsensowniejsze i najbezpieczniejsze zwłaszcza gdy się podróżuje z dziećmi. Piecyki gazowe takie jak w kamperach posiadają wylot spalin i wlot powietrza z zewnątrz oraz zamknięta komorę spalania, czyli są bezpieczne. Jednakże wymiary takiego pieca wg mnie dyskwalifikują go do użycia w niewielkiej T4.
UsuńNo to przy okazji. Znasz jakiś serwis klimatyzacji w Krakowie, coś na tej zasadzie - https://www.irmarserwis.pl/oferta/serwis-klimatyzacji
OdpowiedzUsuńChcę jakieś oferty do porównania, ale od sprawdzonych firm. Przychodzi Ci coś do głowy?
Bardzo dobrze, że przeżyli państwo taką przygodę wraz z całą rodziną, najważniejsze to mieć do tego zapał oraz chęci, reszta przychodzi z czasem co wcale tak łatwe jak wszyscy wiemy nie jest, gratuluje odwagi. Pozdrawiam https://stiservice.pl/uslugi/lista-wszystkich-uslug/ i życzę miłego dnia
OdpowiedzUsuń