Co wkładamy do gara?
Było o garach, teraz czas na post o tym co do nich wkładamy:)
Jedzenie zawsze budzi wiele emocji i rozterek, dotyczących zazwyczaj kwestii „zdrowotności” i zasad żywienia jakie na co dzień panują w naszym domu, a przy których podczas wyjazdów nie zawsze daje się wytrwać.
Staramy się jeść zdrowo ale zdecydowanie nie popadamy w paranoję. Jesteśmy zdania, że jak przez trzy tygodnie dzieci zjedzą trochę więcej słodyczy lub nie będą jadły regularnie co 3 godziny, to nikt z tego się nie rozchoruje a już na pewno nie zginie.
Przed każdym wyjazdem robimy zawsze duże zakupy jedzenia i wypełniamy nim jedną z szuflad z tyłu busa. Takie zapasy dają nam spora niezależność i dzięki temu nie musimy się martwić o jedzenie w pierwszych dniach podróży. Duże zakupy miały również duży sens podczas wyjazdu do Skandynawii, bo ceny są tam o wiele wyższe niż u nas, ale jeśli chodzi o ostatnie wakacje w Rumunii to z powodzeniem mogliśmy nic nie zabierać i kupować na miejscu. Tam zdecydowana większość produktów kosztuje tyle co w w Polsce. Nasze doświadczanie jednak podpowiada że przebywając z dziećmi z dala od miast i sklepów, dobrze zaopatrzona samochodowa „spiżarnia” to podstawa.
Jego postać zależy zazwyczaj od miejsca w którym się obudziliśmy: Jeśli za oknem jest zimno i leje to na stół wjeżdżają płatki z mlekiem, byle jak najszybciej ruszyć w dalszą podróż. Jeśli pogoda sprzyja a widoki robią dobrze w oczy, wtedy lubimy delektować się tą chwilą już od śniadania. Czasami robię naleśniki, czasami jajecznicę lub omlety (jesteśmy fanami jajek!), niekiedy kanapki z różnorodnym „okładem” a do nich koniecznie i zawsze świeże warzywa. Mamy to szczęście, że nasze dziewczyny bardzo lubią warzywa więc wszyscy chętnie je jemy. Lubimy też tortille, to szybkie i łatwe śniadanie a jest alternatywą dla pieczywa. Pyszne na gorąco w stylu zapiekanek np. z serem, szynką i ketchupem, ale zjadliwe również na zimno np. z pokrojonymi świeżymi warzywami lub w naszej ulubionej wersji czyli z sałatką z gotowanego jajka, tuńczyka i kukurydzy z majonezem;) Do picia cieplutka herbatka - zazwyczaj ziołowa lub miętowa. Śniadanie to również rytuał picia kawy.
Kawa z rana to obowiązek! A do kawy mała słodycz ;) Dzieci bardzo chętnie korzystają z tych słodkich rytuałów.
Lubimy poranki kiedy nic nas nie goni i możemy cieszyć się sobą w pięknym miejscu, bez pośpiechu pogadać przy jedzeniu.
Zwykle nie jemy osobno obiadu i kolacji bo zwyczajnie nie mamy na to czasu. Kiedy jedziemy samochodem przez większość dnia, raczej nie ma sposobności by codziennie móc zatrzymać się w tzw. porze obiadowej i zjeść obiad. Obiad jemy zazwyczaj na kolację, tzn menu obiadowe funkcjonuje u nas wieczorową porą. W porze obiadowej zadowalamy się tzw przekąskami (o nich niżej).
Podstawą naszych dań obiadowych są kasze, ryż i makarony. Do nich zazwyczaj gotujemy jakiś sos, „gotujemy” to może zbyt duże słowo, lepsze będzie „podgrzewamy” ;) Podgrzewamy gotowe sosy ze słoików o rozmaitych smakach a do nich koniecznie mięsna wkładka, i tutaj zapraszam na powrót do komunistycznej przeszłości… czemu? Otóż przed każdym wyjazdem Radka Babcia zakupuje nam „spod lady” fantastyczną kiełbasę - niesamowity smak i stopień jej wysuszenia powoduje to, że może przez trzy tygodnie jechać nawet poza lodówką i nie psuje się! W zwykłym markecie ani nawet sklepie mięsnym nie dostaniecie nic tak pysznego i wytrzymałego jak ta kiełbasa, ale jest sprzedawana w ograniczonej ilości w ograniczoną ilość dni dla ograniczonej ilości osób. Mamy prawdziwe szczęście, że jest w naszym jadłospisie, dobra na surowo, w jajecznicy i z sosem, dobra na wszystko. Owiana tajemnicą pochodzenia i kupna zyskuje dodatkowego smaczku;) Babcia nie mówi skąd ją ma, my nie pytamy, tylko jemy ku uciesze wszystkich.
Poza tajemniczą kiełbasą mamy też takie sprawdzone z Lidla, które są dobre w smaku i wystarczająco suche by długo jechać w lodówce o zmiennej temperaturze.
Jeśli chodzi o mięsną wkładkę to na wyjeździe rzadko kupujemy mięso na obiad, sami wiecie jak to jest z zaufaniem do różnych sklepów, a jedząc z dziećmi nie możemy ryzykować problemów żołądkowych. W Norwegii kilka razy kupiliśmy w markecie łososia i krewetki na obiad. Czasami jemy „na mieście”- choć doszliśmy do wniosku, że robimy to zbyt rzadko i najprawdopodobniej omijają nas ciekawe smaki różnych zakątków. Omijamy knajpy nie z oszczędności, a raczej ze złego ich położenia - rano po śniadaniu, mijając knajpy po prostu nie jesteśmy głodni, a wieczorem kiedy szukamy już miejscówki na nocleg to trudno o knajpę w górach lub środku lasu. Zawsze jednak udaje nam się spróbować lokalnych przysmaków, np. wędzonego renifera w Finlandii czy langosów i mici w Rumunii.
Po obiedzie zachowujemy również rytuał kawowo-słodyczowy, no chyba że po drodze było jakieś urokliwe miejsce i tam spiliśmy już kawkę. My jednak jesteśmy kawoszami-smakoszami, nie pijemy kawy dla jej właściwości a raczej dla smaku i dlatego możemy wypić trzecią z ochotą i smakiem nawet o 22 a potem iść spokojnie spać;)
Jak już wcześniej wspomniałam w porze obiadowej zajadamy przekąski, najczęściej są to wafle ryżowe, suszone owoce, kabanosy, jogurty, serki, batony z suszonych owoców lub musy owocowe, jak jest możliwość to przygotowujemy kanapki (np. z dżemem) lub po prostu jemy świeże owoce lub warzywa. Pod tym względem rajem była Rumunia. Przydrożne stragany wypełnione warzywami i owocami z sadu za płotem, kusiły kolorami i śmiesznie niską ceną do zakupów. 4zł za kilogram papryki lub winogron, aż grzech nie skorzystać!
Podczas jazdy dziewczyny najchętniej zajadają płatki śniadaniowe na sucho-najlepiej czekoladowe kulki lub miodowe kółeczka. W domu jest to u nas towar „limitowany” i niecodzienny więc wykorzystują wakacje by pochłonąć tego jak najwięcej.
Czasami jednak zdarzają się takie dni kiedy jest czas osobno na obiad i osobno na kolację.
Jeśli nie jest wersją obiadową to zazwyczaj zazębia się tematycznie ze śniadaniem. Zamiast herbatki czasami pijemy gorące kubki lub jako deser kisielki typu instant.
A kiedy kurtyna opada i dzieci idą spać pozwalamy sobie na odrobinę wysokoprocentowego szaleństwa wraz z napojami gazowanymi, a do nich np. deska serów i oliwki.
Zabieramy ze sobą poza ww produktami również dużo przypraw, sól i pieprz to absolutne minimum, bardzo ważne są kostki rosołowe i mięsne (potrafią uratować smak nawet najgorszego sosu ze słoika), różne zioła, przyprawy do mięs, granulowany czosnek, przyprawy do sałatek, prażona cebulka. Ketchup, majonez, Radek jest fanem ostrych przypraw więc sosy typu Tabasco, ale również słodkie dodatki jak cukier wanilinowy czy cynamon-przydają się do słodkich dań lub kawy.
W naszej lodówce nie może zabraknąć mleka-potrzebne do płatków i mojej kawy, no i masła-żadnych zamienników do smarowania nie akceptujemy.
Sprawdzają się także warzywa w puszkach:kukurydza, czerwona fasola, soczewica, pomidory(zamiast koncentratu) urozmaicają dania obiadowe i są częścią składową różnych sałatek, i wspomniany wcześniej tuńczyk również puszkowany i tylko w sosie własnym. W naszej szufladzie zawsze jest olej kokosowy, przede wszystkim służy do smażenia, ale jakby ktoś za bardzo wysmażył się na słońcu to na oparzenia też się nada;)
Jak już wcześniej wspominałam mamy też dżem i miód-ten drugi fantastyczny i na kanapkę i do herbatki, lub po prostu do wody z cytryną. W podróży pijemy przede wszystkim wodę, urozmaicamy ja czasami właśnie miodem i cytryną, kiedyś kupiliśmy syrop do rozcieńczania, ale kompletnie się u nas nie sprawdził. Poza tym w samochodzie dziewczyny piją z bidonów i jakbyśmy zaczęli do nich wlewać różne słodkie soki czy napoje to nie chcę myśleć co by w nich „żyło”, dlatego do nich tylko nalewamy wodę, łatwiej wówczas o zachowanie czystości.
Na bieżąco kupujemy pieczywo, ewentualnie nabiał, warzywa i owoce. Nasza słabością są także słodycze, cała nasza czwórka je uwielbia i zawsze mamy ich zapas, choć powiem szczerze, że w Rumuni kiedy były takie upały zjedliśmy ich zdecydowanie mniej niż podczas „rześkich” wakacji w Skandynawii.
Ciekawostką, którą zabraliśmy ostatnio do Rumunii było MRE czyli amerykańskie racje żywnościowe. Są to zestawy posiłków w różnych opcjach smakowych. Pakiet zawiera gotowe do zjedzenia danie główne np. wołowina w sosie i puree ziemniaczane oraz przekąski typu suszone owoce, orzechy lub galaretka, do tego napój izotoniczny, kawa, herbata lub cappuccino. Dodatkowo znajdziemy w nich bezpłomieniowy podgrzewacz chemiczny dzięki czemu nasz posiłek zjemy na gorąco. Z założenia jedno opakowanie przeznaczone jest dla jednej osoby ale jako że zawiera dość dużo elementów to od biedy starcza dla dwóch osób. W Rumunii wychodząc w góry zabieraliśmy te porcje ze sobą i było na prawdę przyjemnie móc zjeść coś ciepłego i pożywnego a dodatkowo te wszystkie przekąski są sporą atrakcją dla dzieci. W zestawie są też mokre chusteczki, kawałek papieru toaletowego, gumy do żucia i zapałki.
Radek kupił cały zestaw tych racji (12szt) na allegro za 200zł, ale uważam, że jako opcja awaryjna są świetne i ta nutka niepewności co jest w środku… ;) (na opakowaniu napisane jest tylko danie główne, bez przekąsek i deseru) MRE ma dość długi termin ważności i jest solidnie zapakowane dlatego dobrze nadaje się jako opcja awaryjna czy „żelazna racja”. Jesteśmy oczywiście świadomi tego że muffinka nie może być świeża przez 2 lata, dlatego podkreślam, że jest to bardziej opcja awaryjna i raczej jednorazowa niż pomysł na żywienie całej rodziny przez 3 tygodnie.
A więc do dzieła i smacznego!
Jedzenie zawsze budzi wiele emocji i rozterek, dotyczących zazwyczaj kwestii „zdrowotności” i zasad żywienia jakie na co dzień panują w naszym domu, a przy których podczas wyjazdów nie zawsze daje się wytrwać.
Staramy się jeść zdrowo ale zdecydowanie nie popadamy w paranoję. Jesteśmy zdania, że jak przez trzy tygodnie dzieci zjedzą trochę więcej słodyczy lub nie będą jadły regularnie co 3 godziny, to nikt z tego się nie rozchoruje a już na pewno nie zginie.
Co zatem jemy?
Przed każdym wyjazdem robimy zawsze duże zakupy jedzenia i wypełniamy nim jedną z szuflad z tyłu busa. Takie zapasy dają nam spora niezależność i dzięki temu nie musimy się martwić o jedzenie w pierwszych dniach podróży. Duże zakupy miały również duży sens podczas wyjazdu do Skandynawii, bo ceny są tam o wiele wyższe niż u nas, ale jeśli chodzi o ostatnie wakacje w Rumunii to z powodzeniem mogliśmy nic nie zabierać i kupować na miejscu. Tam zdecydowana większość produktów kosztuje tyle co w w Polsce. Nasze doświadczanie jednak podpowiada że przebywając z dziećmi z dala od miast i sklepów, dobrze zaopatrzona samochodowa „spiżarnia” to podstawa.
Pakowanie w toku (wszystkie ryże i kasze są w jednym worku, by nie zajmować miejsca kartonami i nie wozić śmieci). |
ŚNIADANIE
Jego postać zależy zazwyczaj od miejsca w którym się obudziliśmy: Jeśli za oknem jest zimno i leje to na stół wjeżdżają płatki z mlekiem, byle jak najszybciej ruszyć w dalszą podróż. Jeśli pogoda sprzyja a widoki robią dobrze w oczy, wtedy lubimy delektować się tą chwilą już od śniadania. Czasami robię naleśniki, czasami jajecznicę lub omlety (jesteśmy fanami jajek!), niekiedy kanapki z różnorodnym „okładem” a do nich koniecznie i zawsze świeże warzywa. Mamy to szczęście, że nasze dziewczyny bardzo lubią warzywa więc wszyscy chętnie je jemy. Lubimy też tortille, to szybkie i łatwe śniadanie a jest alternatywą dla pieczywa. Pyszne na gorąco w stylu zapiekanek np. z serem, szynką i ketchupem, ale zjadliwe również na zimno np. z pokrojonymi świeżymi warzywami lub w naszej ulubionej wersji czyli z sałatką z gotowanego jajka, tuńczyka i kukurydzy z majonezem;) Do picia cieplutka herbatka - zazwyczaj ziołowa lub miętowa. Śniadanie to również rytuał picia kawy.
Jajka na śniadanie, na obiad, na kolację, jajka to zawsze dobry pomysł! |
Norweskie śniadanko. |
Kawa z rana to obowiązek! A do kawy mała słodycz ;) Dzieci bardzo chętnie korzystają z tych słodkich rytuałów.
Lubimy poranki kiedy nic nas nie goni i możemy cieszyć się sobą w pięknym miejscu, bez pośpiechu pogadać przy jedzeniu.
Rytuał kawowo-słodyczowy, konieczny do realizacji zwłaszcza w takim miejscu. |
OBIADO-KOLACJA
Zwykle nie jemy osobno obiadu i kolacji bo zwyczajnie nie mamy na to czasu. Kiedy jedziemy samochodem przez większość dnia, raczej nie ma sposobności by codziennie móc zatrzymać się w tzw. porze obiadowej i zjeść obiad. Obiad jemy zazwyczaj na kolację, tzn menu obiadowe funkcjonuje u nas wieczorową porą. W porze obiadowej zadowalamy się tzw przekąskami (o nich niżej).
Podstawą naszych dań obiadowych są kasze, ryż i makarony. Do nich zazwyczaj gotujemy jakiś sos, „gotujemy” to może zbyt duże słowo, lepsze będzie „podgrzewamy” ;) Podgrzewamy gotowe sosy ze słoików o rozmaitych smakach a do nich koniecznie mięsna wkładka, i tutaj zapraszam na powrót do komunistycznej przeszłości… czemu? Otóż przed każdym wyjazdem Radka Babcia zakupuje nam „spod lady” fantastyczną kiełbasę - niesamowity smak i stopień jej wysuszenia powoduje to, że może przez trzy tygodnie jechać nawet poza lodówką i nie psuje się! W zwykłym markecie ani nawet sklepie mięsnym nie dostaniecie nic tak pysznego i wytrzymałego jak ta kiełbasa, ale jest sprzedawana w ograniczonej ilości w ograniczoną ilość dni dla ograniczonej ilości osób. Mamy prawdziwe szczęście, że jest w naszym jadłospisie, dobra na surowo, w jajecznicy i z sosem, dobra na wszystko. Owiana tajemnicą pochodzenia i kupna zyskuje dodatkowego smaczku;) Babcia nie mówi skąd ją ma, my nie pytamy, tylko jemy ku uciesze wszystkich.
Gwiazda wyjazdu-kiełbasa spod lady ;) |
Poza tajemniczą kiełbasą mamy też takie sprawdzone z Lidla, które są dobre w smaku i wystarczająco suche by długo jechać w lodówce o zmiennej temperaturze.
Jeśli chodzi o mięsną wkładkę to na wyjeździe rzadko kupujemy mięso na obiad, sami wiecie jak to jest z zaufaniem do różnych sklepów, a jedząc z dziećmi nie możemy ryzykować problemów żołądkowych. W Norwegii kilka razy kupiliśmy w markecie łososia i krewetki na obiad. Czasami jemy „na mieście”- choć doszliśmy do wniosku, że robimy to zbyt rzadko i najprawdopodobniej omijają nas ciekawe smaki różnych zakątków. Omijamy knajpy nie z oszczędności, a raczej ze złego ich położenia - rano po śniadaniu, mijając knajpy po prostu nie jesteśmy głodni, a wieczorem kiedy szukamy już miejscówki na nocleg to trudno o knajpę w górach lub środku lasu. Zawsze jednak udaje nam się spróbować lokalnych przysmaków, np. wędzonego renifera w Finlandii czy langosów i mici w Rumunii.
Wędzony renifer, niesamowity smak i aromat prosto z serca Laponii. |
A kiedy nie chce Ci się już gotować... |
Po obiedzie zachowujemy również rytuał kawowo-słodyczowy, no chyba że po drodze było jakieś urokliwe miejsce i tam spiliśmy już kawkę. My jednak jesteśmy kawoszami-smakoszami, nie pijemy kawy dla jej właściwości a raczej dla smaku i dlatego możemy wypić trzecią z ochotą i smakiem nawet o 22 a potem iść spokojnie spać;)
PRZEKĄSKI
Jak już wcześniej wspomniałam w porze obiadowej zajadamy przekąski, najczęściej są to wafle ryżowe, suszone owoce, kabanosy, jogurty, serki, batony z suszonych owoców lub musy owocowe, jak jest możliwość to przygotowujemy kanapki (np. z dżemem) lub po prostu jemy świeże owoce lub warzywa. Pod tym względem rajem była Rumunia. Przydrożne stragany wypełnione warzywami i owocami z sadu za płotem, kusiły kolorami i śmiesznie niską ceną do zakupów. 4zł za kilogram papryki lub winogron, aż grzech nie skorzystać!
Rumuński stragan z rozmaitymi pysznościami:od wędlin własnej roboty po różnorakie sery i przetwory, oraz warzywa i owoce za grosze. |
Podczas jazdy dziewczyny najchętniej zajadają płatki śniadaniowe na sucho-najlepiej czekoladowe kulki lub miodowe kółeczka. W domu jest to u nas towar „limitowany” i niecodzienny więc wykorzystują wakacje by pochłonąć tego jak najwięcej.
Czasami jednak zdarzają się takie dni kiedy jest czas osobno na obiad i osobno na kolację.
Wakacyjna dyspensa na chipsy ! |
KOLACJA
Jeśli nie jest wersją obiadową to zazwyczaj zazębia się tematycznie ze śniadaniem. Zamiast herbatki czasami pijemy gorące kubki lub jako deser kisielki typu instant.
A kiedy kurtyna opada i dzieci idą spać pozwalamy sobie na odrobinę wysokoprocentowego szaleństwa wraz z napojami gazowanymi, a do nich np. deska serów i oliwki.
Zabieramy ze sobą poza ww produktami również dużo przypraw, sól i pieprz to absolutne minimum, bardzo ważne są kostki rosołowe i mięsne (potrafią uratować smak nawet najgorszego sosu ze słoika), różne zioła, przyprawy do mięs, granulowany czosnek, przyprawy do sałatek, prażona cebulka. Ketchup, majonez, Radek jest fanem ostrych przypraw więc sosy typu Tabasco, ale również słodkie dodatki jak cukier wanilinowy czy cynamon-przydają się do słodkich dań lub kawy.
W naszej lodówce nie może zabraknąć mleka-potrzebne do płatków i mojej kawy, no i masła-żadnych zamienników do smarowania nie akceptujemy.
Sprawdzają się także warzywa w puszkach:kukurydza, czerwona fasola, soczewica, pomidory(zamiast koncentratu) urozmaicają dania obiadowe i są częścią składową różnych sałatek, i wspomniany wcześniej tuńczyk również puszkowany i tylko w sosie własnym. W naszej szufladzie zawsze jest olej kokosowy, przede wszystkim służy do smażenia, ale jakby ktoś za bardzo wysmażył się na słońcu to na oparzenia też się nada;)
Papryczkę? Ogóreczka? |
Jak już wcześniej wspominałam mamy też dżem i miód-ten drugi fantastyczny i na kanapkę i do herbatki, lub po prostu do wody z cytryną. W podróży pijemy przede wszystkim wodę, urozmaicamy ja czasami właśnie miodem i cytryną, kiedyś kupiliśmy syrop do rozcieńczania, ale kompletnie się u nas nie sprawdził. Poza tym w samochodzie dziewczyny piją z bidonów i jakbyśmy zaczęli do nich wlewać różne słodkie soki czy napoje to nie chcę myśleć co by w nich „żyło”, dlatego do nich tylko nalewamy wodę, łatwiej wówczas o zachowanie czystości.
Na bieżąco kupujemy pieczywo, ewentualnie nabiał, warzywa i owoce. Nasza słabością są także słodycze, cała nasza czwórka je uwielbia i zawsze mamy ich zapas, choć powiem szczerze, że w Rumuni kiedy były takie upały zjedliśmy ich zdecydowanie mniej niż podczas „rześkich” wakacji w Skandynawii.
Ciekawostką, którą zabraliśmy ostatnio do Rumunii było MRE czyli amerykańskie racje żywnościowe. Są to zestawy posiłków w różnych opcjach smakowych. Pakiet zawiera gotowe do zjedzenia danie główne np. wołowina w sosie i puree ziemniaczane oraz przekąski typu suszone owoce, orzechy lub galaretka, do tego napój izotoniczny, kawa, herbata lub cappuccino. Dodatkowo znajdziemy w nich bezpłomieniowy podgrzewacz chemiczny dzięki czemu nasz posiłek zjemy na gorąco. Z założenia jedno opakowanie przeznaczone jest dla jednej osoby ale jako że zawiera dość dużo elementów to od biedy starcza dla dwóch osób. W Rumunii wychodząc w góry zabieraliśmy te porcje ze sobą i było na prawdę przyjemnie móc zjeść coś ciepłego i pożywnego a dodatkowo te wszystkie przekąski są sporą atrakcją dla dzieci. W zestawie są też mokre chusteczki, kawałek papieru toaletowego, gumy do żucia i zapałki.
Radek kupił cały zestaw tych racji (12szt) na allegro za 200zł, ale uważam, że jako opcja awaryjna są świetne i ta nutka niepewności co jest w środku… ;) (na opakowaniu napisane jest tylko danie główne, bez przekąsek i deseru) MRE ma dość długi termin ważności i jest solidnie zapakowane dlatego dobrze nadaje się jako opcja awaryjna czy „żelazna racja”. Jesteśmy oczywiście świadomi tego że muffinka nie może być świeża przez 2 lata, dlatego podkreślam, że jest to bardziej opcja awaryjna i raczej jednorazowa niż pomysł na żywienie całej rodziny przez 3 tygodnie.
A więc do dzieła i smacznego!
Całkiem smacznie napisane :-D Kabanos, zupka chińska i prażona cebulka to u nas symbol wakacji. Na każdym wyjeździe muszą być obowiazkowo ;-)
OdpowiedzUsuńZupka chińska to też po opadnięciu kurtyny ;)
UsuńA jeśli jakiś alkohol na drogę, to polecam samodzielnie robiony. Na początek kupcie to - https://alembik.eu/242-platki-debowe-do-bimbru-whisky
OdpowiedzUsuńpóźniej resztę rzeczy. Powinniście wyjść na tym całkiem nieźle.